lutego 04, 2015

NO I CO DALEJ?


Ten tekst to jeden z tych, które pakuję do swojej wirtualnej szufladki. Napisany jakiś czas temu, mimo upływu czasu ciągle aktualny. Po przeczytaniu samej sobie wiele razy wreszcie kopnął go zaszczyt "zdatnych do publikacji". Nie ma obrazków, jest za to tekst. Choć jeśli z Waszą wyobraźnią nie jest źle to może i jakieś obrazy się pojawią. Po cichu na to liczę.

To jedno z większych upublicznień w mojej blogowej karierze. W momencie, w którym podjęłam decyzję o zmianie kierunku bloga wiedziałam, że dzień spowiedzi przed Wami i sobą samą kiedyś wreszcie nadejdzie, Prędzej czy później będę potrzebować rady i kilku słów od osób bezstronnych, którzy znają jedynie mój wirtualny rysopis i śledzą wirtualne poczynania. To już, to teraz...

Bo wiecie... w szkole podstawowej problemów jako takich nie było, choć z perspektywy 8-letniego gówniarza niejednokrotnie urastały one do rangi gigantycznych trosk. Wtedy przejmowałam się ocenami, tym, że byłam grubaskiem i tym, że źle lokowałam 'wielkie' uczucia. Wydawało mi się, że dziewczynki zyskują zainteresowanie płci przeciwnej modnymi ciuchami, a modne ciuchy przekładały się w mojej głowie na status materialny.  Podstawówka to czasy, kiedy na second handy nie zerkało się nawet kątem oka. Wtedy wszystko musiało być markowe i nowe. Oblewałam się rumieńcem za każdym razem kiedy szłam z rodziną,  a ta przystawała przy witrynie. Szkołę skończyłam ze średnią 6.0, co nie wymaga żadnego komentarza.

W gimnazjum przeszłam metamorfozę. Zaczęłam mieć nawet jakieś pasję - przeżyłam kupno dwóch gitar, lekcje fotografii, treningi siatkówki. Wszystko na chwilę. Sama też taka byłam - wpadałam w jedno towarzystwo, żeby zaraz z niego wypaść. Poznawałam mnóstwo ludzi i... pierwszy raz się zakochałam. I choć nieco-starszemu-gówniarzowi wydawało się, że to znowu miłość do końca życia, czas zweryfikował wszystkie  'wielkie' (sic, znowu!) uczucia. W gimnazjum byłam odważna, bezpośrednia i szalona. Miałam swoją paczkę z którą spędzałam całe dnie. Nie istniał internet, telefon, całe dnie spędzałam poza domem - chodząc po mieście zawinięta arafatkami (Agnes Carter, buzi! :*), łażąc po rynnach, przebijając uszy na chodniku. Już wtedy wiedziałam, że chcę kiedyś być niezależna, zdystansowana, wiedziałam, że uda mi się osiągnąć wszystko, czego zapragnę. Choćby po trupach... nie tracąc przy tym werwy i zapału.

Liceum przyszło szybko. Poleciałam z ocenami, we znaki dała mi się matma. Przeżyłam rozstanie, przez jakiś czas wydawało mi się, że w ogóle przestałam egzystować. Pozbieranie się do kupy zajęło trochę czasu. I nastał piękny czas 18-ek, na których moi znajomi rzygali dalej niż widzieli. Sama na takiej jednej zgubiłam swój telefon, czar nielegalnego picia w rytmach biesiadnej muzyki kończył się zwykle bardzo kolorowo. Jeździłam sporo na koncerty, muzyka odrywała mnie od rzeczywistości, piszczałam, sikałam w majtki niczym zagorzała członkini groupies. Przed maturą jednak znacznie się wyciszyłam. Wiele różnych zdarzeń zmusiło mnie do chłodnego spojrzenia na dotychczasowe uciechy. Będąc w klasie matematyczno-angielskiej zdecydowałam się na maturę rozszerzoną z... polskiego. A co? W niczym nie czułam się szczególnie dobra, nic szczególnie mnie nie interesowało, ale na studia TRZEBA było iść. A, no i zakochałam się, znowu, choć dojrzalej.

Jestem w Krakowie, wybrałam dumne zarządzanie, bo wiedziałam, że to jeszcze nie ten czas, aby wszystko postawić na jedną kartę. Ten kierunek prowadzi do nikąd - mogę po nim zarządzać firmą, być księgową, PR-owcem, copywriterem, każdym. Zostawiłam sobie furtkę na skoki w bok. Ale między czasie straciłam gdzieś całą odwagę. Na studiach moje marzenia i plany spotkały się z polskimi realiami i hukiem pieprznęły o ziemię. W chwili obecnej piszę licencjat, czeka mnie kolejny wybór i przydałoby się, żeby był on podjęty w pełnej świadomości, tak aby kiedyś moja praca dała mi milion procent satysfakcji.

Po co piszę ten post? Poniekąd dla siebie samej, aby na łamach bloga odświeżyć w pamięci każdy z etapów mojej edukacji. Być może znajdę w każdym akapicie cząstkę, spoiwo, które jest kluczem do mojego sukcesu. Bo... nie wiem co chcę robić dalej i co powinnam. A gdyby ktoś zapytał mnie, co tak naprawdę jest moją pasją najpewniej zaczęłabym się jąkać i dukać coś niezgrabnie. To nie tak, że nie mam marzeń, ja po prostu jeszcze nie wiem jak do nich dojść, a przestałam wierzyć, że one spełniają się same.

Może wiele z Was było lub jest na jakimś rozdrożu. Nieśmiało pytam o radę, bo choć nie znamy się personalnie, coś może nas łączyć.  Może istnieją takie słowa, które pozwolą mi na ogarnięcie całej mojej 'patowości'. Nie... drzewko decyzyjne i wszelkie testy predyspozycji odpadają, nie męczcie mnie nimi. Nikogo nie można zaszufladkować ze względu na kilkadziesiąt odpowiedzi na subiektywne pytania. Po prostu się nie da...




14 komentarzy:

  1. Też w podstawówce byłam takim grubaskiem, ale z biegiem czasu, może i na szczęście się to zmieniło :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty i tak masz jakoś ułożone życie... Ja tkwię w rodzinnym domu nie mogąc znaleźć pracy mimo, wydawałoby się, obiecującego wykształcenia (i świeżej magisterki). Z posadą, w której się widziałam, już się pożegnałam, bo nigdzie mnie nie chcieli (i naprawdę uważam, że to kwestia mojego pecha, a nie braku umiejętności).


    Od siedzenia w domu już prawie oszalałam, szukam byle pretekstu żeby pojechać choćby na zakupy. Na szybko się próbuję dokształcić w pokrewnej dziedzinie, bo tu jeszcze nadzieja nie zgasła...

    OdpowiedzUsuń
  3. Rany.. ileż samego siebie można znaleźć w drugim człowieku... nawet czytając tylko jego tekst :) poszłam na studia bo wypadało... na logistykę bo po tym będzie praca... nie czuję tego, nie widzę się w tym... nie wiem czego chce.. mam wrażenie, że niczego nie potrafię zrobić dobrze, w sumie w niczym się chyba dobrze nie czuje... jedyne co bym chciała robić to zwiedzać świat, nie siedzieć w miejscu. I na chceniu się kończy.

    OdpowiedzUsuń
  4. a najbardzie bolesne w tym wszystkim oglądanie się na innych. Mam masę znajomych, którzy od małego wiedzieli co chcą robić. Nie poszli na studia, pozakładali firmy. Kokosów w prawdzie nie zarabiają, ale bardzo przyzwoicie się im wiedzie. I co? I mają 3 lata DOŚWIADCZENIA więcej. Teorii można douczyć się we własnym zakresie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja po prostu chciałabym robić coś, co sprawi mi frajdę. Z ciekawości... co skończyłaś? Nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić co przeżywasz, więc nie będę mówić, że współczuję. Choć sytuacje takie jak Twoja kumulują we nie pokłady wściekłości, paniki i histerycznego szlochania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje, znalazłaś się w elitarnym gronie "zagubieńców"! Doskonale znam to uczucie, bo właściwie od chwili gdy tylko przejrzałam na oczy (w pierwszym tygodniu studiów licencjackich) wiedziałam, że wybrałam drogę zmierzającą donikąd. Chciałam zrezygnować, wrócić do domu i czekać, aż stanie się cud i mnie olśni, co powinnam ze sobą począć... Ale trwałam, skończyłam studia z całkiem niezłym wynikiem i... się zbuntowałam. Tliło się we mnie marzenie, że pod studiach znajdę pracę, jakieś zaczepienie, że wreszcie będę pewna, że to, co robię jest tym, co powinnam robić... ALE. Nie znalazłam pracy, więc musiałam wrócić do rodzinnego miasta i ochłonąć. Czuję, że powinnam pójść na magisterkę, bo długo w "zawieszeniu" nie da się wytrzymać, ale boję się, że znowu popełnię błąd, że wybiorę coś, co będzie przez kolejne 2 lata moim katem. Kierunek, który chciałabym wybrać raczej nie jest "przyszłościowy", po prostu wynika z moich cichych zainteresowań, ale czy są one warte czasu i pieniędzy wydanych na 2 lata studiowania? Nie wiem, chyba nikt nie. Ale jedynym rozwiązaniem dla "zagubieńców" jest zamknięcie się na podszepty innych ludzi i wsłuchanie się w siebie, a potem podążanie nawet za słabym tropem, bo jak nie spróbujemy to nigdy się nie dowiemy. Nie możemy stać w miejscu i patrzeć z żalem na wymijających nas ludzi, którzy pędzą przed siebie mając jasny cel - oni też byli na tym rozdrożu, co my i podjęli ryzyko. Tylko tyle mogę Ci doradzić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Obecnie mam wymarzony zawód i kocham moją pracę, wiem że to dla mnie idealne zajęcie i sprawia mi ono cały czas przyjemność. Ale żeby dojść do tego momentu (żeby wiedzieć CO chcę robić) musiałam przejść przez przeróżne branże, kierunki studiów, miałam non stop jakieś "skoki w bok" by zaczynać wszystko od nowa, bo coś innego mi się spodobało, albo traciłam sens zajmowania się tym co robiłam do tej pory. Niektórzy ludzie pukali się w głowę, bo oni już skończyli studia, pięli się po stopniach kariery, zarabiali coraz więcej a ja co? "Znowu" zaczynam studia, albo "znowu" je rzucam, gdzieś wyjeżdżam, próbuję... Wg niektórych było to marnowaniem czasu, zaprzepaszczaniem zyciowej szansy, przecież jest wyścig szczurów i nie mozna zostać w tyle.... Ale uważam, że ten etap (to było dobrych parę lat) to najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła, bo nie tworzyłam sobie presji (choć były momenty załamania i zwatpienia, gdy nie wiedziałąm co mam robić, kim być). Dzięki temu po prostu w końcu znalazłam TO COŚ. Czemu Ci o tym wszystkim piszę? Z Twojej notki wywnioskowałam, że nie wiesz co dalej, nie wiesz co jest Twoją pasją. I ja chcę Ci powiedzieć, że to nic złego. Znam sporo inteligentnych i ambitnych osób, które w pewnym momencie życia były na takim rozdrożu. I czasami było tak, że predko się nie odnalazły, ten proces trwa. Choć to niełatwe, spróbuj nie narzucać sobie presji. Nie myśl o upływającym czasie, bo tak naprawdę w obliczu Twojej przyszłości ten rok, dwa czy nawet pięć nie ma żadnego znaczenia, nie zostaniesz przez to w tyle. "Znajomi" o których piszę teraz w większości siedzą na wyższych (albo i nizszych) stanowiskach w firmach które ich nie interesują, wykonując pracę, której nie znoszą i z utęsknieniem czekają na weekend. Myślę, że gdyby obecnie nas skonfrontować ze sobą, wcale juz nie uważaliby moich lat poszukiwań za stracone, a raczej żałowaliby że sami nie dali sobie takiej szansy. Cholerka, ten komentarz wygląda jak wypracowanie, ale ten temat mnie poruszył bo ostatnio bliska mi osoba ujawniła mi się z podobnymi wątpliwościami jak Twoje, i rozmawiałyśmy prawie całą noc o tym... Mam nadzieję, ze udało mi się przekazać w miarę zrozumiale o co mi chodzi :) Wrzuć na luz, nie rób niczego na siłę, daj sobie czas na odnalezienie tego co będzie Twoją pasją (a każdą pasję da się zamienić na sposób na życie), a w międzyczasie rób różne rzeczy, ucz się, pracuj, próbuj. Czasem np wyjazd jest dobrym pomysłem i rozjaśnia wiele w głowie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ukrywam, że swoje przyszłe marzenia wiążę z miastem rodzinnym i do samego końca chcę walczyć o to, żeby właśnie tam się realizować. Dziękuję za to co napisałaś. Mam w myślach jeden kierunek po moim cudownym zarządaniu wiążący się z marketingiem i pokładami mojej jakiejś-tam kreatywności (btw. wyobraź sobie kierunek: Marketing i komunikcja rynkowa - UEK Kraków z przedmiotami: filozofia, statystyka matematyczna, ekonometria - to jest dla mnie paradoks i rzecz kompletnie niezrozumiała.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przrażający jest fakt, że nie jestem jedyna i podobne problemy dotyczą chyba większości moich znajomych. Zazdroszczę ludziom, którzy mają w miarę stabilną sytuację i z dumą przyznają, że nie czują, że pracują, bo tak lubią to co robią.

    OdpowiedzUsuń
  10. A może nie trzeba się tak bardzo przerażać, bo wygląda na to, że to jest całkiem normalne? Tzn nie mówię, że to przyjemna sytuacja, bo to cholernie trudny etap w życiu, nie ma nic gorszego niż takie uczucie zagubienia. Z tym, że jak widać większość wrażliwych i chcących czegoś od życia osób przez to przechodzi. Życzę Ci żebyś znalazła taką pracę, pasję, ale daj sobie na to czas, najlepiej dużo czasu... to może brzmiec banalnie, ale takie rzeczy czasem przychodzą znikąd, właśnie wtedy gdy odpuścimy i nie mamy aż takiego cisnienia by to znaleźć już, zaraz, teraz.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ogromnie jestem Ci wdzięczna za to, co napisałaś. Tak zrobię, bez presji czasu, będę się łapać wszystkie na co przyjdzie mi ochota, myślę, że znajdę wreszcie to swoje małe sacrum :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Próbuję być anonimowa w internecie (:D) i odpisałam na maila :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz zamiar w swoim komentarzu zostawić mi odnośnik do swojego bloga lepiej od razu wyjdź! ZAKAZ REKLAM I LINKOWANIA. Odwiedzam KAŻDEGO, kto zostawia merytoryczny komentarz, a jeśli mi się podoba zostaję tam na dłużej. Nie potrzebuję specjalnego zaproszenia!
Jednocześnie dziękuję za każde słowo i każdego hejta :*

Copyright © 2017 Pata bloguje