Dawno nie było nic słodkiego na blogu, ba dawno nie było recenzji.
Krakowskie życie studenta nie obfituje w wolny czas. Ale taki typowo wolny. Bo ciągle śpię, albo wypoczywam. Siedzenie na uczelni od rana do nocy (teraz po zmianie czasu już można to powiedzieć) z kilkoma okienkami w trakcie skutecznie odsuwa mnie od pisania.
Zdjęć mam dużo, pomysłów masę, chcę mną blogu dokonać rewolucji,
ale o tym innym razem.
Długo zastanawiałam się jak wykorzystać duży słój prażonych jabłek.
Po głowie chodziła mi szarlotka, ale naoglądałam się "odmiennie wyglądających" ciast. I doszłam do wniosku, że warto może nieco poeksperymentować ze smakami.
Jesteśmy, całą rodziną, strasznymi łakomczuchami. Im bardziej słodko tym lepiej, więc...
Za wiele pisać nie będę. Ciężko mi się rozwodzić nad wyglądem jabłek i brzoskwini, zwłaszcza teraz kiedy tutaj w zaciszu mieszkania dokładnie słyszę jak burczy mój brzuch, a wrześniowe postanowienia skutkują tym, że jedyne o czym mogę pomyśleć to skrobia kukurydziana i trochę słodziku. Wracając jednak do przysmaku od Reypola. Kawałki owoców są naprawdę duże i mięciutkie. Wyselekcjonowane tak, aby w słoiku znalazły się same pełnowartościowe smakołyki. Żadnych pestek, ogonków itd.
I choć początkowo myślałam, że po otwarciu słoika zastanę w środku owocową papkę byłam zaskoczona, że owoce wyglądają tak nieźle. Raz dwa przygotowałam ciasto. Umyśliło mi się także połączyć masę owocową z karmelem. My jesteśmy łakomi na słodkie, a połączenie karmelu z jabłkami, może nieco zalatuje filmami i bajkami, ale zawsze chciałam tego spróbować.
Jabłka jeszcze bez karmelu były baaaardzo słodkie. Trochę byłam rozczarowana, bo spodziewałam się odrobiny kwaskowatości.
W tym wypadku brzoskwinie były "winne". Postanowiłam jednak, że do ciasta nie dodam ani grama cukru, żeby w miarę zrównoważyć smak.
Efekt był taki, że ledwo uchował się kawałek, który mogłam wziąć ze sobą do Krakowa i poczęstować dziewczyny (cześć Koraaa! :)). Ciasto, wiadomo, najlepiej smakowało jeszcze ciepłe.
Choć się truje i od małego mówi,
żeby nie jeść wyciągniętego z pieca była to wiecznie moja mała zbrodnia.
Wyszło pyszni, puszyście i niesamowicie słodko!
Następnym razem pokuszę się jednak o jabłka z cynamonem.
Zaprosiłabym Was na kawałeczek, ale już dawno nic nie ma.
Teraz zostaje Wam tylko zjeść oczami...