Po co i z kim?
To był typowy spontan. Siedziałam na balkonie pierwszy dzień po przeprowadzce na nowe mieszkanie. Polskę zalewały właśnie największe upały. Pode mną piętrzyły się nierozpakowane kartony, sofa okazała się być całkowicie niewygodna. Chciałam… po prostu uciec. I tak w Barcelonie zjawiłyśmy się z Anią na zaproszenie Marty. Bez wielkich oczekiwań, bez narwanego planu tego, co chcę i muszę zobaczyć. Na totalnym luzie.
Barcelona mnie zachwyciła
Jestem prawdziwą Polką. Czuję się dobrze w otoczeniu polskich bilbordów, lubię móc spokojnie się porozumiewać w ojczystym języku i mam wiele naleciałości, które sprawiają, że moje serce jest biało-czerwone. Wprawdzie lubię wyjeżdżać i poznawać, ale chyba jeszcze bardziej wolę… wracać do domu.
Zawsze podziwiałam tzw. obywateli świata – ludzi, którzy szukali swojego miejsca na kuli ziemskiej, którym wszędzie było dobrze, szybko adaptowali się do nowych warunków. To nie dla mnie. Tym bardziej jestem zaskoczona, że z Barceloną tak szybko złapałam kontakt. „Jak w domu!” – pomyślałam. Z tą różnicą, że za oknem falowały... palmy.
Dla kogo jest Barcelona?
Nie skłamię, jeśli powiem, że dla wszystkich! Atmosfera, która tam panuje, to jeden wielki luz. Do tego jest ciepło i niesamowicie klimatycznie. Jest plaża dla leniuszków, są zabytki dla aktywnych, pyszne jedzenie dla wielbicieli dobrej kuchni. A przede wszystkim jest po prostu jakoś tak swojsko…
Luz przejawia się we wszystkim. W noszeniu spodni na lewą stronę (co zrobić mogłam tylko ja), w opalaniu topless, w modzie, która na każdym kroku zaskakuje swoją różnorodnością. Wierzcie lub nie, ale pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu (poza praniem, rzecz jasna) to tosty z chimichurri, które odkryłam dzięki Marcie. Następnie przewertowałam Domodi.pl w poszukiwaniu najpiękniejszej hiszpanki, jaką mogłam sobie wymarzyć, oraz letnich sukienek z hiszpańskimi wzorami. Portal oferuje całą gamę produktów, uwzględniając rabaty i zniżki, a ja (jak na polską cebulę przystało) musiałam zrobić zakupy po przecenach, bo inaczej bym tego nie przebolała... Udało się, polecam takie pozorne „przedłużanie pobytu”!
Moje 5 dni w Barcelonie
Mój wyjazd nie zakładał żadnego planu, nie miałam oczekiwań innych niż takie, że potrzebuję po prostu trochę odpoczynku. Odpoczynek z kolei to nie jest leżenie plackiem przez pięć dni na plaży, to bardziej odpoczynek od... Internetu.
Uwielbiam to, co robię, prowadzenie bloga daje mi dużo frajdy i pozwala choćby na takie wyjazdy w środku tygodnia, ale czasem dźwięki powiadomień doprowadzają mnie do rozstrojenia nerwowego. W Barcelonie przeszłam się więc po La Rambli, wypiłam tanie musujące wino, zagryzając je bagietką z płynnym serem na skarpie na Bunkrach, poplażowałam, zobaczyłam kilka dzieł Gaudiego, rozsmakowałam się w hiszpańskich Tapas (Croquetas! I'm in love!) i po prostu wrzuciłam na luz.
Jeśli więc zastanawiasz się nad wypadem do Barcelony, to zdecydowanie jest to kierunek dla Ciebie! Jeśli nie wierzysz, to sprawdź! Pogadamy po Twoim powrocie :)
... a może te amo Barcelona? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli masz zamiar w swoim komentarzu zostawić mi odnośnik do swojego bloga lepiej od razu wyjdź! ZAKAZ REKLAM I LINKOWANIA. Odwiedzam KAŻDEGO, kto zostawia merytoryczny komentarz, a jeśli mi się podoba zostaję tam na dłużej. Nie potrzebuję specjalnego zaproszenia!
Jednocześnie dziękuję za każde słowo i każdego hejta :*