sierpnia 07, 2014

LEE STAFFORD TAK BARDZO... NIE - MASKA BREAKING HAIR


Z maskami jak w kalejdoskopie - ciągle coś nowego, na rynku znów nowości. Sama już nie wiem co mnie przyciąga - marka, wpis na blogu, skład czy atrakcyjna cena. Wiem jedno - wiem, jak chciałabym żeby wyglądały moje włosy. Z pewnością mogłabym Wam polecić kilka dobrych i tanich masek, które choć pewnie nie są ziszczeniem moich marzeń całkiem dobrze radzą sobie z nawilżeniem, odżywieniem, naprawą czy nadaniem włosom pięknej błyszczącej powłoki. Uparcie czekam na Wasze propozycje w komentarzach, bo właśnie będę wybierać się na kompletowanie szafkowych braków.

Zanim jednak do tego przejdziemy wtrącę trzy grosze nt. bubla z Hebe. Już sama nie pamiętam jak znalazł się w moich rękach. Na pewno go nie kupiłam, gdyby tak było teraz bardzo żałowałabym pieniędzy wyrzuconych w błoto. Naprawdę starałam się w tym kosmetyku znaleźć choć jeden plus. Z reguły wszystko, co się nie sprawdza jakoś nadrabia zapachem, ale nie w tym przypadku...

Maska Breaking Hair od Lee Stafforda to wściekle różowe, fajnie zaprojektowane opakowanie z 200 ml zawartości w postaci gęstej, nawet dość zbitej białej papki. Oprócz serii Breaking Hair w asortymencie marki znalazłam jeszcze maskę na porost włosów jednak poprzez niepowodzenie z tym gagatkiem odechciało mi się jej próbować. Maska dostępna jest w Hebe i kosztuje nie mało, bo aż 40 zł. (za litrowego Kallosa zapłacimy 9,90 (!))


Przede wszystkim producent, czy też sam sprawca całego zamieszania, a jednocześnie utalentowany fryzjer - Lee Stafford obiecuje nam dogłębne odżywienie od pierwszego użycia, nawilżenie, delikatny zapach. Najbardziej zależało mi na pozbyciu się strąków na głowie suchości końcówek i tradycyjnie jak w przypadku każdej maski na pięknie wyglądających, lśniących włosach.


Przeliczyłam się. Bardzo. Maska ni to nawilża, ni odżywia, śmierdzieć może nie śmierdzi, ale delikatny zapach to już straszny absurd. Ponoć wszystkie kosmetyki do włosów od Lee pachną tak samo, a to oznacza, że naprawdę nie mam ochoty na więcej. Jest dusząco, zbyt intensywnie, jakbym wylała na głowę sporą buteleczkę mocnego perfum. Co z włosami? Są. Nie wypaliło, nie zeżarło. Ale są nijakie, matowe, choć miękkie, napuszone, a nie uniesione, odżywione? Nie, nie czuję. Jednym słowem... buuuuu-beeeel! 


Nie spotkałam się z wieloma opiniami na temat tej maski, ale jeśli są to rozstrzelone między sobą o całe lata świetlne - albo ją zachwalają, albo rzucają w kąt. Nie jest to raczej kwestia serii, innej taśmy produkcyjnej. Jedyne co, mogę winić moje włosy, że są odmienne, potrzebują czego innego. No ale cóż. Kto jak nie ja ma im dogadzać? Maska Breaking Hair - kwestia sporna, może akurat dla kogoś z Was?


A Wy? Jakiej maski obecnie używacie?






7 komentarzy:

  1. Dobrze wiedzieć. W Hebe zaopatruję się maski Kallosa, teraz będę się pilnować, żeby mi się ręka nie omskła na ten bubel. Ja zwykle używam waśnie masek Kallos, albo Biovax. Dość monotematyczne jestem w tym temacie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masakra, kupi się maskę za 40 zł, która nic pozytywnego nie zobi z włosami... jakie maski polecasz (wspomniałaś o tym na początku wpisu :))? Póki co ja nie używam żadnej maski, wystarcza mi jedynie maseczka domowej roboty (rozjaśniam włosy naturalnie) i odżywka z Isany :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znalazłam tej jednej idealnej, a każda ma swoje plus i minusy. Z niższej półki cenowej - Nivea Diamond Gloss - świetne nabłyszczała włosy, ale po dłuższym stosowaniu spowodowała u mnie łupież, Elseve z L'Oreala tradycyjna żółta - włosy pięknie pachną i są mega mięciutkie, ale szybko się do niej przyzwyczajają, żółty, Ultra Doux - dla włosów niewymagających, czyli nie moich, ale na szybkie chlapnięcie na włosy dobra pod względem ekonomicznym, trochę wyżej - maski TRESemme - zagraniczna marka, ja ściągam je głównie przez eBaya - lekkie, odżywiają, nawilżają, ale nie nabłyszczają włosów, ja kupuje w dużych tubach, więc często po miesiącu męczy mnie monotonny zapach. Zdecydowanie najwyżej ze wszystkich jest maska GKHair - koszt ponad 200 zł, ale absolutnie warta swojej ceny. Pisałam kiedyś o szybkiej odżywce leave-and-go z Juvexinem z tej samej firmy. Mam takie zestaw i używam go naprawdę od wielkiego święta. Obecnie testuje szampon i odżywkę MythicOil z serii profesjonalnej L'Oreala, w zasadzie jeszcze nie mam wyrobionej opinii, ale idzie to wszystko w dobrym kierunku :)

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź. Właśnie zastanawiam się jaką wziąć. Nie chcę kupować dużych pojemności danych masek, bo często okazuje się, że te polecane przez większość u mnie się nie sprawdzają i potem leży taka w kącie. Gdy kupię mniejszą to jest to znowu mniej opłacalne. No cóż, zobaczymy ;).

      Usuń
  3. Ta nazwa jest lekko niepokojąca... ;-)

    A po tym, co napisałaś na pewno nie dałabym jej szansy (bez tego zresztą też jest to mało prawdopodobne).

    OdpowiedzUsuń
  4. Tej jeszcze nie znam, ale wiem już, że trzeba unikać.
    Jeśli chodzi o to, co polecam, to najlepsza jaką dotąd miałam - NATURE FUSION OIL THERAPY. 2-minutowa maska, którą mam z Wielkiego testu Pantene.
    Teraz testuję NEW HAIR SYSTEM od Artego i też jest bardzo dobra. Poza tym uwielbiam jej nieco orientalny zapach. Mam nadzieję, że nigdy się nie skończy, bo do tanich nie należy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja zużyłam już 4 opakowania
    tej maski. Z moimi wlosami robi cuda. Błyszczą i sa gładkie po umyciu nawet gdy wyschną bez użycia suszarki.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz zamiar w swoim komentarzu zostawić mi odnośnik do swojego bloga lepiej od razu wyjdź! ZAKAZ REKLAM I LINKOWANIA. Odwiedzam KAŻDEGO, kto zostawia merytoryczny komentarz, a jeśli mi się podoba zostaję tam na dłużej. Nie potrzebuję specjalnego zaproszenia!
Jednocześnie dziękuję za każde słowo i każdego hejta :*

Copyright © 2017 Pata bloguje