To nie tak, że na koniec zostawiłam coś ekstra, choć pewnie terapia złuszczania naskórka ze stóp z pomocą ryb wielu zaciekawi. Z racji, że padły pytania dotyczące kosztu takiej zabawy podliczyłam całość i zaprezentowałam wyniki. A jeśli komuś zamarzy się podróż naszymi szlakami... łapcie mapkę i kontynuujmy podróż...
Ja się na stadion nie napalałam. Bo w sumie po co tam jechać? Żeby zapłacić 15€ za oglądnięcie pustej murawy, rzędu krzesełek i szatni piłkarzy? No nie... Pojechaliśmy tam tylko dlatego, że zostało nam trochę czasu, a nogi nie dawały jeszcze o sobie znać. Na całe moje szczęście (TŻ był nieco rozczarowany, jak to na faceta przystał) zwiedzanie stadionu było do 17, więc musieliśmy się zadowolić widokiem stadionu z zewnątrz. Choć czy ja wiem czy zadowolić? Brzydko to wygląda. Potężna, metalowa konstrukcja, wokoło pełno śmieci, drogi rozkopane (aktualnie dociągają tam linie metra), a osiedla obok to absolutny 'melting pot'. Dojazd ciężki, bo trzeba się przesiadać, a po zmroku to trochę strach tam jechać. No cóż, urok obrzeży... A bilety na mecze...
Do tego muzeum też trafiliśmy trochę z przypadku. Planując kilka dni przed wylotem nasz plan zwiedzania wpadłam na stronę z eventami w Mediolanie i znalazłam wystawę o... jedzeniu. A że i ja i TŻ uwielbiamy jeść było jasne, że skierujemy tam swoje kroki (dobra, macie nas... tak, myśleliśmy, że będzie degustacja). Food Exhibition mieściła się w budynku Museo di Storia Naturale, a kupując bilet na jedno mogliśmy zobaczyć także i drugie (10€ ze zniżką studencką, sporo, ale to dlatego, że ciągle przeliczam). Wystawa w porządku, tyłka nie urwała. Mało elementów interaktywnych, jedynie filmy lecące w tle i kilka eksponatów do powąchania. Muzeum - ogromne tylko... w całości po włosku. No cóż, chociaż pooglądaliśmy dinozaury, motylki i pająki.
Na Fish Therapy trafiłam szukając smaczków na TripAdvisorze. Mediolan to miasto mody, miasto pięknych budynków, miasto muzeów, to w końcu Włochy. Potrzeba nam było delikatnego odprężenia, żeby mieć siły na te dwa intensywne dni. A więc poszliśmy na rybi pedicure. GarraRufa to małe rybki pozbawione zębów, które żywią się łuskami innych ryb i naskórkiem. Pomagają w zabiegach oczyszczania skóry, a ich działanie można porównać do delikatnego łaskotania. Będąc w Mediolanie koniecznie musicie tu zajrzeć. W ramach oferty walentynkowej oprócz zabiegu na nogi zostaliśmy również nakarmieni. TŻ stwierdził, że wypił najlepszą kawę w życiu, a po powrocie do Polski musi sobie kupić chociaż jedną rybkę na własny użytek. Nie wnikam co będzie z nią robił.
W poprzednich postach pojawiło się pytanie ile nas to wszystko wyniosło. Postanowiłam przygotować małe pieniężne podsumowanie. Wszystko jednak zależy od tego gdzie jedziecie, gdzie się zatrzymacie i co konkretnie chcecie robić. Bo można jechać naprawdę tanio obładowanym konserwami i na miejscu nie kupić nic, ale nie wiem czy to o to chodzi w takich weekendowych wypadach. Liczyłam wszystko ze studenckimi zniżkami...
Czyli jednocześnie tanio i drogo. Można dopłacić drugie tyle i wygrzewać tyłek w Egipcie, przy dobrych wiatrach nawet w ofercie all inclusive. Ja jestem jednak bardzo zadowolona z wyjazdu. To były dwa fantastyczne i intensywne dni. Dużo zobaczyliśmy i choć na chwilę wyrwaliśmy się ze studiów, polskiej pogody i polskiego myślenia. I mapka dla Was, teraz już wiecie gdzie byliśmy, co robiliśmy, enjoy! :)
JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ TEN POST KONIECZNIE ZAJRZYJ TEŻ:
- Mediolan cz. I - transport, nocleg, jedzenie
- Mediolan cz. I - transport, nocleg, jedzenie
- Ostatnie paryskie tchnienie - migawki z Paryża
Jakie macie plany podróżnicze na ten rok?
Piękne miejsce.. :)
OdpowiedzUsuńPięknie tam.Chciałabym kiedyś pojechać
OdpowiedzUsuńhttp://allegro.pl/nowa-czerwona-sukienka-letnia-mango-okazja-i5124760294.html
OdpowiedzUsuń