Kiedyś Janek ze StayFly napisał ważny i potrzebny tekst o chodzeniu do psychiatry i psychoterapeuty. Jeszcze rok temu pewnie wzruszyłabym ramionami i dalej scrollowała Facebooka, ale dziś chciałabym wtrącić trzy grosze do tej opowieści.
Nie będę się rozwodzić na temat powodów, które skłoniły mnie do odwiedzenia psychoterapeuty - to dylematy na skraju prywaty. Wspomnę jedynie, że przepracowanie, stresy no i oczywiście tarczyca dały mi w zeszłym i tym roku nieco popalić. Na jednej z wizyt u lekarza rodzinnego padło więc pytanie: "A może psychoterapia?".
Kiedy rozprawiłam się z rzeczami, z którymi pierwotnie przyszłam na psychoterapię zaczęłam dogłębniej rozpracowywać siebie. Schematy według, których żyję, tryby które przyjmuję. Po kilku miesiącach, z każdą kolejną sesją wychodziło czarno na białym... jestem perfekcjonistką!
ZGUBNY PERFEKCJONIZM
Zacznijmy od tego, że perfekcjonizm zawsze kojarzył mi się melioratywnym określeniem. Dbałość o szczegóły, detale, bycie sobie Zosią samosią we wszystkim i wszędzie, ciągle sprawdzanie, poprawianie i szukanie tego jednego, jedynego... ideału (nie, nie chodzi nawet o faceta). No i owszem perfekcjonizm jest fajny i potrzebny, kopie do działania, popycha, popędza, napędza, motywuje i... wyszarpuje z Ciebie flaki. A Ty nawet nie zauważasz kiedy.
PATA PERFEKCJONISTA
Jak perfekcjonizm przejawiał się u mnie? Wierzyłam (i nadal trochę wierzę, ale walczę), że ideały istnieją, że perfekcja jest osiągalna. Wierzyłam, że na wszystko istnieje jednej, najlepszy sposób reagowania, działania. Że rzeczy dzieją się według pewnej zasady, że robienie czegoś idealnie da mi szczęśliwe życie. Nie potrafiłam nigdy spać dłużej niż do 10, bo dwie cyferki na budziku zamiast jednej sprawiały, że miałam wrażenie, że dzień jest zmarnowany, niezależnie czy poprzedniego dnia kładłam się o 22, czy o 4 nad ranem po dłuższej imprezie. To w psychologii nazywa się myśleniem dychotomicznym, widzeniem czarno biało lub zero jedynkowo. Ale gdyby ktoś zapytał mnie jak w takim razie wyobrażam sobie perfekcyjny poranek... milczałabym, bo nic nie wydawało mi się dość dobre, na miarę określenia 'idealnym'.
ŻYCIE PERFEKCJONISTY
Przez dłuższy czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, ze jest tylko jeden właściwy sposób według którego powinnam życia. Skończyłam studia, mam pracę, mam bloga, ale to nie to, przecież musi być coś lepszego, coś ponad to. Czekałam, aż ktoś po prostu powiem mi co robić ze sobą, jak żyć i udowodni, że to najlepszy sposób. Ciężko było przestawić się w tryb 'odpuszczania', pozwolenia rzeczom dziać się samym, machnąć ręką i zaśpiewać "Let it go!". A jednak staram się wyśmiewać każdą moją perfekcjonistyczną myśl. Negować moje zapędy i znajdować racjonalne argumenty. Jak?
No na przykład małymi kroczkami doszłam do tego, że jeśli mam wolny dzień, to MOGĘ pospać dłużej. Początkowo pozwoliłam sobie na to tylko 2 razy w tygodniu, a potem znalazłam argument, który przemówił do mojej świadomości - "Tego potrzebuje mój organizm! Jeśli będzie wypoczęty, będzie lepiej funkcjonował".
ODPUŚĆ...
Nauczyłam się odpuszczać, znajdować odcienie szarości. Pomogło mi ćwiczenie wdzięczności od Ani, pomogło to, że nie tylko ja tak mam (high five Natalia!), a ostatnio, kiedy przeczytałam tekst Asi o jednej, szalenie ważnej zasadzie rodzicielstwa zaśmiałam się pod nosem, że dotyczy ona także perfekcjonistów.
Nie, nie zmieniłam się. Nadal drzemie we mnie idealista i perfekcjonista. Nadal lubię wstać wcześnie, rzucać się w wir pracy i kłaść się spać, jak to zwykłam mówić, przyjemnie zmęczona z poczuciem wyciśnięcia dnia do granic możliwości. Ale... no właśnie. Przecież nic się nie stanie jeśli ten jeden dzień przewegetuję w łóżku i nawet nie kiwnę palcem, a projekt oddam w takim stanie w jakim jest, nie?
Wy też się nie obrazicie, że nad tym tekstem spędziłam 15 minut pisząc co mi ślina na język przyniesie. Że sprawdziłam go tylko pod kątem językowym i nie czytałam drugi raz? Że zdjęcia są przypadkowe, z telefonu, a nie aparatu i nie obrabiałam ich długie godziny? Jeśli tak, to choć rzućcie komentarzem, żebym moja perfekcjonistyczna żądza 10 merytorycznych komentarzy została zaspokojona.
A Ty? Masz w sobie coś z perfekcjonisty?
Mogę Ci powiedzieć jedno - nie jesteś sama :)
OdpowiedzUsuńPisać post 15 minut i nie obrabiać zdjęć :D Haha ja nazywam to zboczeniem, że muszę mieć wszystko równe i idealne na blogu :D Nie przeżyłabym jakbym miała coś przypadkiem nierówno! Doskonale Ciebie rozumiem, bo moje całe życie działałam zero jedynkowo i nadal czasami tak jest, bo jeszcze nie doszłam w mojej psychoterapii do tego etapu by umieć nad tym pracować, ale wszystko przede mną! :-) Kiedyś też u mnie pojawi się podobny post jak będę na to gotowa.
OdpowiedzUsuńJa Ci oddam projekt w takim stanie, w jakim jest.. 😋❤
OdpowiedzUsuńMam. Może mój perfekcjonizm nie objawia się w AŻ TAKI sposób, ale bardzo dużo rzeczy staram się oddawać/publikować dopracowanych na 101%, dopiętych na ostatniusieńki guzik. Bo jeśli coś nie jest dość dobre dla mnie, to mi się po prostu nie podoba i mam wrażenie, że inni będą myśleć tak samo...
OdpowiedzUsuńPrzyznam się szczerze, że bardzo zaintrygował mnie tytuł tego posta - a potem jeszcze ten wstęp, że wybrałaś się do psychoterapeuty... Czasem zastanawiam się, że może i ja powinnam pójść?
OdpowiedzUsuńBardzo odważny wpis, dający do myślenia. Wydaje mi się, że nie jestem perfekcjonistką, ale może gdzieś jakieś zapędy mam - skoro cały czas czuję się "nie dość dobra" do wszystkiego...
Uważam, że każdy powinien kiedyś pójść, nawet od tak, żeby pogadać na luzie - to bardzo oczyszczające i pozwalające spojrzeć na rzeczy z innej perspektywy. I nie ma się co wstydzić czy demonizować! Każdemu szczerze polecam :)
OdpowiedzUsuń:*
OdpowiedzUsuń