października 03, 2019

KRADZIEŻ ZDJĘĆ W INTERNECIE - PRZYKŁADY Z ŻYCIA WZIĘTE


Miałam ten post napisać już w ramach akcji #TworzęNieKradnę, ale to był intensywny okres i nim się zebrałam, to trochę mi zeszło. Chciałabym Wam dziś pokazać na przykładach jak w Internecie kradnie się dorobek intelektualny innych, będą konkretne przykłady, które dotknęły mnie. Zależy mi, żeby uczulić Was na pewne sytuacje i pokazać, że nawet zwykłe pożyczenie celem inspiracji nie jest okej, dlaczego? Zapraszam na post...

Wielokrotnie "żaliłam" się na Story, że walczę z bezprawnym wykorzystywaniem moich zdjęć. Część osób współczuła, cześć łączyła się w gniewie, część odpowiadała "To nanieś znak wodny", "Dlaczego nie podpisujesz zdjęć?" "O Jezu, przesadzasz, są ładne to się ludzie inspirują, powinnaś być dumna". A powód do dumy i szczęścia to żaden, kiedy orientujesz się, że ludzie na Twojej pracy po prostu zarabiają, albo... oszczędzają.

AliExpress ukradło mi zdjęcie!

To był początek mojej paznokciowej działalności. Dopiero co rozkręcałam się z hybrydami. Robiłam pierwsze stylizacje, czasem pstrykałam zdjęcia. Nie przemknęło mi nawet przez myśl, żeby na zdjęcia nanosić znak wodny. Tym bardziej na paznokcie bez zdobień, pomalowane na gładko. Ktoś podesłał mi linka, że na AliExpress, to chyba są moje paznokcie, bo poznaje ten charakterystyczny układ dłoni. Kliknęłam i zobaczyłam mniej więcej to:


Jak byście zareagowały? Czy nie jest ewidentne, zarobkowe żerowanie na cudzej własności intelektualnej? Może jeszcze zrozumiałabym fakt, gdybym faktycznie użyła lakierów Focallure, a zdjęcie wrzuciła jako feedback do zakupu. Sprzedawca chciałby się pochwalić. Ale zdjęcie pochodziło z mojego Instagrama i w całości zmalowane był lakierami marki Semilac... 

Prawo autorskie, które istnieje w Polsce chroni twórców na terytorium naszego Państwa. Zabawa z chińczykami, z którymi nie sposób dogadać się po angielsku była dla mnie dużą przeprawą, nie mogłam liczyć na wsparcie żadnego prawnika, radcy prawnego, bo koszty działania przewyższały przewinienie (choć ja nie wiem bo gdyby wszystkie te sprzedane po dolcu lakiery zliczyć to by było...). Chińczyki mieli mnie w głębokim poważaniu, zobaczcie...



Napisałam sporo maili do właściciela AliExpress - koncernu AliBaba. Ostatecznie skorzystałam z ich pomocy, ale nie tak do końca za darmo. Żeby bowiem AliBaba usunęło z portalu moje zdjęcia musiałam się całkowicie zrzec roszczeń wobec nich w tej sprawie. Trudno, machnęłam ręką, zdjęcia zniknęły.


Klasyka przypadku

Przed Wami ten najbardziej klasyczny przykład kradzieży i najbardziej klasyczne słowa próby jego usprawiedliwiania. Ustalmy tylko jedno, z reguły nie mam nic przeciwko, kiedy strona poświęcona paznokciowym inspiracjom wrzuca do siebie moje zdjęcie. Jest link, jest znak wodny, dla mnie to nawet trochę promocja. Ale kiedy robi to salon kosmetyczny i zaprasza do siebie na usługi, to co to jest? No jak to co? Inspiracja przecież...


A co jak wydrukują?

Okej, zdjęcie wrzucone na wirtualny profil salonu można usunąć jednym kliknięciem, szczególnie jeśli od razu straszę wezwaniem przedsądowym. Gorzej (dla mnie oczywiście) jeśli to zdjęcie pojawia się na ulotkach salonu. Ulotkach WYDRUKOWAYCH! Ulotkach salonu, który jest salonem mobilnym i w zasadzie nie istnieje w KRS. W tym przypadku mogła jedynie dotrzeć do tego, kto go prowadzi i napisać do Pani właścicielki. Bo wiecie, czasem bezmyślne wrzucenie na stronę salonu można tłumaczyć własnym zaćmieniem, albo przerzucać winę dalej na pracownika, babcię, dziecko itd., ale druk, to jest już działanie zamierzone i powiedziałabym... bardzo świadome. Tylko kto w tym przypadku jest winny? Właściciel czy firma z ulotkami?




Ale czasem w wierzę w ludzi

Są się też przypadki, które po zwróceniu mojej uwagi szybko się reflektują i przepraszają. Tak zdarzyło mi się na Instagramie, kiedy to kilka dni po publikacji tego tutorialu video jedna z dziewczyn zamieściła w serwisie jego... zdjęciową wersję. Krok po kroku, kropka w kropkę, ale bez słowa w opisie, że się mną inspirowała (choć to za małe słowo w tym przypadku), po prostu zaprosiła na swój tutorial. Oznaczyła mnie na nim jakby nigdy nic, więc nie sposób było go nie zauważyć. Zapytałam jej tylko czy uważa, że to okej, wprowadziłam ją w konsternację i zmusiłam do zastanowienia się nad problemem czy kopia i inspiracja to ciągle to samo. Szybko przyznała mi rację i zmieniła opis.


Kiedy pierwszy raz stwierdziłam, że nie odpuszczę...

Były już skradzione zdjęcia w Internecie, były ulotki, a gdybym Wam powiedziała, że jeden z salonów robił szkolenia z manicure, a wydawane certyfikaty opatrzone były moim zdjęciem? To była pierwsza WIĘKSZA sprawa, której nie chciałam odpuścić i zadowolić się zwykłym "Przepraszam, nie wiedziałam". Jednego wieczoru jedna z moich obserwatorek napisała do mnie "Wiesz, moje znajoma chwaliła się ostatnio, że poszła na kurs. Pokazała mi nawet certyfikat i chyba... to są Twoje paznokcie". Zamarłam, a potem zobaczyłam to:


Mimo emocji, które się we mnie dosłownie gotowały, w pierwszej chwili nie zrobiłam kompletnie nic. Zabezpieczyłam screeny, zrobiłam archiwalną kopię strony, zaczęłam drążyć głębiej i ostatecznie tym razem zdecydowałam się na pomoc prawną. Pojawiło się przedsądowe wezwanie o zaniechanie naruszeń wysyłane pocztą tradycyjną, pojawiło się wezwanie do zapłaty. Jak możecie się domyślać zdjęcia zniknęły, certyfikaty zostały wymienione wszystkim osobom, które je otrzymały, a Pani... zaczęła przepraszać i prosić... o obniżenie kwoty, a najlepiej to w ogóle do zera, bo jak znowu się okazało - kupiła od znajomego grafika gotowe szablony już z moim zdjęciem, więc to nie do końca jej wina.

W grę po raz kolejny weszła moja empatia i... koszty sądowe. Co ma jedno wspólnego z drugim? Istnieje pewna granica opłacalności. Mogłabym z Panią wymieniać listy jeszcze kilka miesięcy. Ja mówię A, ona B, ja mówię C, ona D. Ostatecznie po skierowaniu sprawy do sądu proces ciągnąłby się latami, a ja walczyłam o marne kilkaset złotych, bo przecież "przewinienie nie było umyślne, Pani nie miała o nim pojęcia i nie robiła tego celowo"

Dałam więc Pani wolną rękę, kazałam zapłacić tyle, na ile ona wycenia swoje "przewinienie". Dostałam tyle, że pokryłam za to obsługę prawną i wystarczyło mi jeszcze... na waciki. I wtedy sobie przysięgłam - nigdy więcej nie będę Matką Teresą.

Nie daj się wrobić!

I na koniec mały hit. Jak wyglądają czasem konsekwencje kradzieży zdjęć w Internecie. Na portalu OLX pojawiło się ogłoszenie opatrzone moimi zdjęciami. Brawo dla kupującej za głowę na karku i zweryfikowanie u mnie czy aby na pewno zakończyłam swoją przygodę z hybrydami. Pamiętajcie, żeby na tego typu portalach nigdy nie płacić z góry!


Co ma wybrzmieć z tego tekstu? Że każdy, nawet najmniejszy przejaw twórczości intelektualnej w sieci do kogoś należy! Że nie można, no po prostu NIE MOŻNA wykorzystywać czyichś zdjęć bez jego zgody, a tym bardziej do celów komercyjnych! Wiem, że pewnie większość z Was czytających ten tekst doskonale o tym wie, ale proszę Was... edukujcie swoich najbliższych, edukujcie starszych, tych, którzy "nie wiedzieli, nie pomyśleli". I zwracajcie uwagę na szemranych grafików, którzy zaprojektują Wam ulotkę marzeń, przez którą będziecie mieć tylko same problemy.

Prawo autorskie w Polsce moim zdaniem leży. Nigdzie nie ma konkretnych informacji jak postępować w takich przypadkach, jak wygląda procedura. Zdaję sobie sprawę, że każdy przypadek jest inny i wymaga pochylenia się nad sprawą, ale świadomość, że szkoda czasu na walkę, bo  walczyć się... nie opłaca, stwarza tylko przestrzeń dla złodziei, a twórcom zabiera wszelki chęci by tworzyć dalej.


Zostaw swoje trzy grosze! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli masz zamiar w swoim komentarzu zostawić mi odnośnik do swojego bloga lepiej od razu wyjdź! ZAKAZ REKLAM I LINKOWANIA. Odwiedzam KAŻDEGO, kto zostawia merytoryczny komentarz, a jeśli mi się podoba zostaję tam na dłużej. Nie potrzebuję specjalnego zaproszenia!
Jednocześnie dziękuję za każde słowo i każdego hejta :*

Copyright © 2017 Pata bloguje