Dziś wielki wieczór.
Wielki, niewielki. Postanowiłam sobie w tym roku nieco huczniej obchodzić urodziny.
Zaprosiłam trochę ludzi, więc jakieś tam przygotowania trwają.
Po raz kolejny użyłam specyfiku o którym dziś kilka słów.
Magiczne Indie na Spotkaniu Blogerek podarowały mi Hesh.
Orientalnie brzmiący produkt, na który składają się sproszkowane skórki pomarańczy.
Wedle tego co mówi producent po takiej maseczce mam mieć rozjaśnione przebarwienie, odżywioną skórę, wyniszczone grzyby i pełno zarazków, i tak dalej, i tak dalej...
Myślałam, że pomarańcze w proszku dalej są pomarańczowe. Jak otworzyłam pudełeczko z żalem zająknęłam. Czar prysł - opakowanie to brązowy proszek, bardzo zbliżony wyglądem do piasku, choć zdecydowanie lżejszy. Co do sposoby przechowywania maseczki - żałuję, że nie ma tu rozwiązania woreczka strunowego. Nie jest to produkt jednorazowy, więc takie rozwiązanie ułatwiłoby sprawę przechowywania.
Skład wygląda zachęcająco. Produkt jest w 100% naturalny i nie zawiera NIC poza wspomnianymi skórkami. Niestety nie pachnie pomarańczami. Kolorowego porównania nie będzie, bo nawet nie wiem do czego. Może ciut do przypraw wszechobecnych w kuchni? Z jednej stronie dobrze, bo zapach nie drażni podczas noszenia maseczki, z drugiej zaś chętnie uraczyłabym takiego cytrusa na ryjku.
Maseczkę robi się bardzo prosto. Trzeba ją po prostu połączyć z wodą - dla cery tłustej, lub z mlekiem - dla cery suchej. Co do proporcji to proponuje najpierw wsypać łyżeczkę proszku i delikatnie zalewać kropelkami wody. Nie na odwrót! Bo jeśli wyjdzie nam za rzadki bez sensu jest ciągłe dosypywanie i marnowanie kosmetyku, którego i tak nie użyjemy na raz.
W tym przypadku, odmiennie niż z glinkami, powstała papka nie jest gładka. Trudniej się ją nakłada na twarz. Trzeba to robić raczej ruchami pieczątki niż smarując pędzlem. Efekt? Piecze, zaraz po naniesieniu na skórę. Może jestem dziwna, ale lubię takie masochistyczne bajery. Dla mnie szczypanie jest efektem działania kosmetyku - czuję jak wwierca mi się głęboko w pory i mocno rozprawia się z wszystkimi nieczystościami.
Czytając opinie w internecie dziewczyny piszą, że ciężko im wytrzymać nawet minutę po naniesieniu. U mnie nie było żadnego problemu z wymaganymi 20-ma. Nie lubię zmywać maseczek, zawsze się wszystko brudzi dookoła,
a zaschnięta papka wcale tak dobrze nie schodzi.
Załatwiam dwie rzeczy na raz.
Rewitalizuję skórę i delikatnie ją złuszczam - dla mnie bomba!
Co do samego efektu - skórą jest maksymalnie gładziutka, napięta i odpowiednio nawilżona! Pory widocznie zmniejszone. Kłóciłabym się co do rozjaśniania, bo AŻ tak wielkiej różnicy nie widzę, ale zostało mi jeszcze z pół woreczka, więc może to przychodzi z czasem. Podsumowując - świetny sposób na domowe oczyszczanie łączące dwa zabiegi w jednym. Zdecydowanie polecam Hesh do wypróbowania!
Ja nie lubię jak coś mnie piecze po nałożeniu na twarz...może i działa, ale jak czuję taki efekt, to zaraz mam ochotę zmyć kosmetyk :/
OdpowiedzUsuńNie przekonuje mnie ta maseczka.
OdpowiedzUsuńciekawa, chciałabym ją wypróbować :D
OdpowiedzUsuńJa też lubię jak piecze/szczypie, przykro się przyznać :D
OdpowiedzUsuńz pewnością chcialabym spróbować ;)
OdpowiedzUsuńojjj niestety nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńNie przepadam za pieczeniem, ale zastanowię się nad nią.
OdpowiedzUsuńCiekawa maska jak ja trafie to wyprobuje :)
OdpowiedzUsuńNajbardziej lubię maseczki błotne: świetnie się rozprowadzają. Maseczki z glinki ledwo znoszę, bo już tak równo nie rozprowadzę, bo wysychając lubi coś odpaść. Jeżeli ta jest jeszcze bardziej "chropowata", to raczej się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe :D
OdpowiedzUsuńwygląd maseczki nie przekonuję zbytnio ;)
OdpowiedzUsuńKurcze, fajne to. Nie zwraca, tak dużej uwagi na wygląd maseczki, ma działać! :)
OdpowiedzUsuńO widzę moja imienniczka, a maseczkę chętnie bym wypróbowała, chociaż wygląda trochę jak błoto :D
OdpowiedzUsuńNajlepsze życzenia urodzinowe!!! :-)
OdpowiedzUsuńJa bym pewnie zaraz zmyła jakbym poczuła, że piecze ;) Ale podobno żeby byc pięknym trzeba cierpieć ;p Uwielbiam kosmetyki, których skład to 100 % natury albo takie, które sama wyczarowuje z tego co mam pod ręką, np miodu, hydrolatów. Maseczka godna uwagi.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego:)
Ja mam maseczkę cytrynową i choć nie odczuwałam pieczenia to po zmyciu twarz wyglądała jak poparzona. Mnie ten produkt niestety nie zadowolił :/
OdpowiedzUsuńMam taką maseczkę tylko zawsze brakuje mi czasu dla siebie :-/
OdpowiedzUsuńJa już od dawna napaliłam się na produkty od hesh i zamówiłam całą masę :D
OdpowiedzUsuń