Jakiś czas temu, jak większość polskiej blogosfery, zostałam obdarowana przez markę L'Oreal nowością - tuszem L'Oreal Paris False Lash Sculpt. Przez ponad dwa tygodnie zdążyłam wyrobić sobie o niej opinię, a z racji, że większość z Was poszukuje o niej opinii w Internecie postanowiłam podzielić się własnymi przemyśleniami w tej kwestii. Bo jeśli mowa o False Lash Wings Sculpt, to powinnyście wiedzieć, że...
to mascara dość specyficzna. Już sam kształt szczoteczki sprawia, ze spokojnie można zaliczyć ją do kategorii przesadnie dziwnych, co nie znaczy złych. Sprawa rozchodzi się o umiejętność poradzenia sobie z jej manewrowaniem. Ale od początku...
Maniek wciął się w zdjęcie, hahaha :) |
Jak większość mascar L'Oreala wygląda ślicznie - elegancko i bardzo zachęcająco. Sama szczoteczka w kształcie grzebyka zrobiona jest z silikonu i ma za zadanie widocznie zwiększyć objętość rzęs już od samej nasady, wypełnić luki między rzęsami dla efektu tightline, a także wydłużyć je w zewnętrznych kącikach. Jakie jest przełożenie na praktykę?
Tusz jest ciemny, gęsty i... maziasty. Pewnego poranka nie dokręciłam go odpowiednio, a kiedy zorientowałam się wieczorem byłam pewna, że tusz zdążył już zaschnąć i pewnie czeka mnie rozrzedzanie go micelem, DuraLine czy choćby kroplą olejku. Okazało się, że nie ma takiej konieczności. Ciemny jak smoła i ciągle super gęsty, bez grama zeschniętych drobinek czekał w środku, gotowy na kolejne użycie.
Jeśli mówimy o samej aplikacji - trzeba wyrobić sobie pewną rękę oraz nauczyć się współpracować ze szczoteczką. a na początku zdecydowanie nie jest prosto i kolorowo. Każdorazowo nabieramy za dużo tuszu - widać to przy pierwszym pociągnięciu rzęs, bo zostaje na nich naprawdę duża ilość czarnej mazi. Jeśli już na początku dokładnie nie rozczeszemy dobrze grudek to klapa - rzęsy będą pogrubione, ale w nieładny sposób, niczym pajęczynki z pokazów Prady z 2014 r.
Osobiście lubię tusze, które przy kilku pociągnięciach widocznie pogrubiają rzęsy - wtedy oczy stają się naprawę mocno pokreślone. Lash Wings Sculpt przypadła mi do gustu, bo robi... dobrze... szybko. Świetnie wypełnia rzęsy, mocno je podkreśla, wydłuża, a przy większych staraniach także perfekcyjnie rozdziela. Podejrzewam, że z czasem jej użytkowanie nie będzie stanowiło już większego problemu (moje poczynania możecie zobaczyć poniżej: naturalne - pierwsza próba - i obecnie).
Tusz zmywa się idealnie, bardzo szybko wysycha na rzęsach nie daje uczucia lepkich rzęs. Nie rozmazuje, ani nie kruszy się w ciągu dnia. Jakość L'Oreal została już wielokrotnie potwierdzona świetnymi tuszami, ten także trzyma poziom, a jego cena jest zdecydowanie adekwatna do jakości. Wystarczy trochę cierpliwości i efekt wow gwarantowany!
Jeśli masz ochotę przetestować mascarę L'Oreal Paris False Lash Wings Sculpt koniecznie zajrzyj na mojego Instagrama - czeka tam na Ciebie mini konkurs, w którym do zgarnięcia jest egzemplarz nowego tuszu. Chodź, sprawdź i wygraj! :)
Jak Wam się podoba efekt tightline?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli masz zamiar w swoim komentarzu zostawić mi odnośnik do swojego bloga lepiej od razu wyjdź! ZAKAZ REKLAM I LINKOWANIA. Odwiedzam KAŻDEGO, kto zostawia merytoryczny komentarz, a jeśli mi się podoba zostaję tam na dłużej. Nie potrzebuję specjalnego zaproszenia!
Jednocześnie dziękuję za każde słowo i każdego hejta :*